nr 10/14.03, 09-03-2010 |
![]() |
i n f o c h o r | i n f o c h o r | i n f o c h o r | i n f o c h o r | i n f o c h o r |
Taniec Traviaty
"Genialnie żonglując operową konwencją, Treliński przenosi Damę Kameliową w stylizowany, rozbuchany w formie, olśniewający pięknem operowych wizji świat" -takie pełne samozadowolenia i nadęcia kiczowate zdanie napisali w hołdzie swemu dyrektorowi artystycznemu jego poddani z biura prasowego. I tylko pierwsze słowo ma coś wspólnego z prawdą. Przedstawienie klasycznej opery Verdiego zostało uwspółcześnione, elegancka kokota wystylizowana na Dodę, tańcząca i wijąca się w pierwszym akcie jest dosyć wiarygodna, zwłaszcza gdy arogancko traktuje pojawiających się wokół niej mężczyzn. W drugim jest już gorzej, gdy do jej domu przychodzi tatuś jednego z narzeczonych, bo taka scena mogła się zdarzyć w XIX w., nie dziś. Dopiero w finale udało się nieźle za inscenizować śmierć Violetty. Usiłuje ona złapać świetlną dyskotekową kulę, a kula ucieka. Traviata w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej jest jednak sukcesem dzięki pierwszoligowej obsadzie. Aleksandra Kurzak i Andrzej Dobber pokazują śpiew na najwyższym poziomie, którego nawet nie jest w stanie popsuć mało uważny dyrygent z Hiszpanii. Skrybowie z biura prasowego myśleli, że jest on również autorem libretta. Partner Aleksandry, Sebastien Gueze z Francji, jest na tym tle najwyżej poprawny. Pozostali wykonawcy to operowi emeryci. Na emeryturę powinna również przejść przesuwająca się po scenie teatralna aparatura, efektowna, ale hałaśliwa. Bronisław Tumiłowicz |