nr 11,
  13-01-2011



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Operowy odlot w kosmos


Warszawscy "Trojanie" to widowisko, jakiego w Polsce jeszcze nie było.

    Premierą pięcioaktowych "Trojan" Hectora Berlioza Opera Narodowa dołączyła do światowych scen wyznaczających teatralne mody. By opera była dzisiaj "trendy", nic nie może w niej dziać się tak, jak wymyślił sobie kompozytor.

Opowieść o upadku Troi i wędrówce Eneasza do Italii hiszpański reżyser Carlus Padrissa przedstawił jak odlotową mieszankę, w której odnajdziemy odwołania do amerykańskiego futbolu, boksu i "Transformersów", do operowego kiczu w stylu "Aidy" i do "Gwiezdnych wojen". Całość doprawił wizualizacjami, w których wyrafinowanie plastyczne łączy się z komiksową prostotą.

To jest spektakl XXI wieku, dla widza, który oczekuje migających obrazków. Te zaś próbują mu przełożyć antyczną historię na współczesną story o tym, że komputerowy wirus może zniszczyć współczesną cywilizację, niczym kiedyś Grecy Troję.

Kiedy wszakże ze spektaklu Padrissy zdrapie się jego nowoczesną powłokę, pozostanie zwykła, tradycyjna opera z jej posągowymi bohaterami i patetycznymi gestami. Hiszpan, tak jak większość współczesnych inscenizatorów, jest wizjonerem, a nie teatralnym fachmanem. Nie potrafi w nowatorski sposób tworzyć pogłębionych rysunków postaci ani budować dynamicznej akcji opartej na działaniach aktorskich. Liczy się wyłącznie wizualny efekt.

W porównaniu z innymi reżyserami Carlus Padrissa respektuje jednak muzykę, żaden z jego obrazów nie kłóci się z nią. A w przypadku "Trojan" jest czego słuchać, zwłaszcza gdy orkiestrę prowadzi Walery Gergiew.

Berlioz może być dziś dla nas napuszonym romantykiem, rosyjski dyrygent sprawił, że monumentalnych scen chóralnych, długich, wokalnych monologów słucha się z zapartym tchem. Gergiew odkrywa bogactwo niuansów i emocji, potęgę miesza z liryką. Tej klasy dyrygent potrafi także sprawić, że orkiestra Opery Narodowej zaczyna grać pięknym, soczystym brzmieniem.

Tak oto w inscenizacyjnym szaleństwie Carlusa Padrissy, wśród fruwających pod sklepieniem sceny akrobatów i kosmicznych statków, zwycięstwo odnosi muzyka. To krzepiąca wiadomość dla tych, którzy wciąż wierzą, że to bez niej, a nie bez reżyserów, nie byłoby prawdziwej opery. W przypadku "Trojan" stało się to możliwe, gdyż Opera Narodowa dysponuje dziś taką orkiestrą oraz chórem, że wspólnie z artystą klasy Gergiewa oba zespoły mogą stworzyć kreację na najwyższym poziomie.

Resztę dodały dwie śpiewaczki: Anna Lubańska i Sylvie Brunet. Polka jako Dydona górowała urodą świetnie prowadzonego głosu i przejmującym dramatyzmem w tragicznym finale "Trojan". Francuzka była nie do pobicia w bezbłędnym wyczuciu bogactwa języka i muzyki Berlioza, więc jej Kassandra była bardziej zróżnicowana emocjonalnie. W tłumnym tle dostrzec też należy Rafała Siwka (Narbal), Margaritę Mamsirową (Anna) oraz Siergieja Semiszkura (Eneasz).

Dzięki "Trojanom" mamy zatem u nas nowoczesny, prawdziwie światowy teatr, ze wszystkimi jego zaletami i wadami. Jaki on jest? Zobaczcie sami, o ile Eneasz i jego towarzysze zostaną w Warszawie dłużej, a nie tylko na trzy przedstawienia.



Jacek Marczyński