nr 9,
  2011-01-13



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Gwiezdne wojny trojańskie


Pierwsza polska inscenizacja "Trojan" w Operze Narodowej. Katalończyk Carlus Padrissa ze słynnej grupy La Fura dels Baus zaproponował Berlioza w wersji futurystycznej, ale przaśnej - i z przymrużeniem oka

    "Trojanie" to dzieło życia Hectora Berlioza. W "Eneidzie" zaczytywał się od wczesnego dzieciństwa, temat obsesyjnie powracał do niego przez lata. "Spędziłem całe życie z tym ludem półbogów. Tak dobrze ich znam, iż wyobrażam sobie, że i oni mnie poznali" - pisał w jednym z listów. Komponowanie pięcioaktowej opery zakończył w 1858 r., potem latami nanosił poprawki. Zmarł, nie wysłuchawszy dzieła w całości. Premiera obu części opery - "Zburzenia Troi" i "Trojan w Kartaginie" - odbyła się w Karlsruhe dopiero w 1890 r. Później przez lata grywano albo jedną, albo drugą. Renesans całego dzieła przyniosły ostatnie dekady, choć w Polsce nigdy dotąd go nie wystawiono. Wtorkowa warszawska premiera została przygotowana w koprodukcji z Palau de les Arts Reina Sofia z Walencji oraz z Teatrem Maryjskim z Petersburga. Za dzieło Berlioza zabrał się Carlus Padrissa z katalońskiej grupy La Fura dels Baus. Grupa zaczynała jako radykalna, kontestująca kompania teatralna, ale przeszła ewolucję - od przedstawień ulicznych po ogromne multimedialne spektakle (z oprawą Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie włącznie). Dziś La Fura dels Baus to prawdziwa instytucja, tworzy ją kilka zespołów. Językiem jej wypowiedzi od początku były performance i happening, szokowanie i zastraszanie publiczności, przekraczanie granic, łamanie konwencji. Katalońskie produkcje są naszpikowane komunikatami, to gąszcz znaczeń i powiązań.

Nie inaczej jest w "Trojanach". Grand opera Berlioza zamienia się w operę futurystyczną. Jesteśmy uczestnikami gry komputerowej. "Trojanie" są metaforą zniszczenia, które niesie ze sobą każda cywilizacja. Sami przegrywają z Grekami, zarażając się wirusem, który przenoszą później do krainy szczęścia - Kartaginy. Infekują i odchodzą. Dokąd? Na Marsa, bo na Ziemi wszechwładnie panuje zaraza.

Ilość wątków i multimediów wykorzystanych w spektaklu może przyprawić o ból głowy. Padrissa, choć eksploatuje ponury temat ingerencji technologii w nasze życie, tworzy bajkę w stylu fantasy. Tyle tylko że dość nieświeżą. W spektaklu pojawiają się nawiązania do postaci z "Gwiezdnych wojen" (zresztą bohaterowie filmu witają publiczność i przechadzają się w przerwach), ale poza tym spektaklowi bliżej do przaśnego futuryzmu spod znaku "Seksmisji" niż wciąż przyciągających filmów Lucasa. To science fiction wygląda na przechodzone: niekonsekwentne kostiumy, kiczowate węże i mobilne rury zmieniające układ na scenie (co charakterystyczne dla spektakli Katalończyków), namioty, statki kosmiczne i budowle (najprostsze klocki dla dzieci są bardziej atrakcyjne). Padrissa puszcza oko do widza, tyle że nasze oko w pewnym momencie mówi: dość.

Pierwszych "Trojan" w Polsce poprowadził Walery Gergiew (który w piątek będzie dyrygował prawykonaniem nowego utworu Krzysztofa Pendereckiego w Filharmonii Narodowej). Słychać było ogromy wysiłek i mobilizację całego zespołu, choć nie udało się uniknąć rozjazdów i niedoróbek. Mimo to ręka Gergiewa spięła solistów i orkiestrę nadając spektaklowi niezbędną dynamikę. Ale i dyrygent nie uratowałby całości, gdyby nie wspaniałe wokalne kreacje dwóch śpiewaczek - Sylvie Brunet i Anny Lubańskiej. Francuzka w roli Kasandry była demoniczna, niepokojąca, muzycznie piękna. Polka jako Dydona - ekspresyjna i wyrazista. Muzycznie doskonale wypadli też Katarzyna Trylnik (Askaniusz) i Rafał Siwek (Narbal). Opera Berlioza to także słowo - dziedzictwo muzycznego teatru francuskiego, od Lully'ego i Rameau poczynając. Niestety, francuski nie był najmocniejszą stroną śpiewaków, zwłaszcza Alexandra Gergalowa (Korebus) oraz Siergieja Semiszkura (Eneasz).

Gigantyczny multimedialny spektakl zostanie pokazany jeszcze dwa razy - dziś i w niedzielę. Posłuchać trzeba, nawet z lekko przymrużonymi oczyma, bo nie wiadomo, kiedy nadarzy się kolejna okazja, by w całości obejrzeć dzieło Berlioza.



Jacek Hawryluk