nr 51,
  28-12-2010
i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Mozart mało śmiesznie


    "Wesele Figara" jest jednym z nieśmiertelnych arcydzieł muzycznych i zawsze bolesne są próby "ułatwienia" jego odbioru. Zaproszony przez Operę Narodową Keith Warner poszedł w drugą stronę, spróbował "utrudnić" odbiór poprzez wprowadzenie gagów i ciągłej krzątaniny bohaterów, ale najgorszy okazał się moralizatorski ton narracji, który zabił lekkość, frywolność i beztroską fabułę utworu Mozarta. Przedstawienie jest przeładowane, miejscami męczące, ale zawiera też kilka oryginalnych rozwiązań. Hitem jest ryzykowna scena, w której kobieta grająca rolę chłopca Cherubina musi wystąpić bez stanika. Dwuznaczność wynika tu z faktu, że chłopiec - tutaj słabo śpiewająca Austriaczka Verena Gunz - właśnie przebiera się w żeński strój. Innym rzadko spotykanym kruczkiem scenicznym jest ciągłe przesuwanie drzwi pałacu, dzięki czemu wielokrotnie zwiększa się hipotetyczna przestrzeń akcji ograniczona sceną.

Filarem inscenizacji są orkiestra i soliści pod batutą solidnego mistrza, rodowitego Niemca Rolanda Boera. Doskonale wypadają w skomplikowanych rolach aktorsko-wokalnych Hrabia - Mariusz Godlewski, Hrabina - Asmik Grigorian, Zuzanna - Katarzyna Trylnik. Tytułowy Figaro - Wojciech Gierlach - jest tak nadaktywny, że tylko cudem utrzymuje się w ramach jednego przedstawienia, bo wysiłku wkłada jak do trzech spektakli.

Poza nieznośnym moralizatorstwem opowieści mało śmieszna była też scenografia, zgodnie z sugestią reżysera nawiązująca do kaznodziejskich w charakterze grafik XVIII-wiecznego artysty Williama Hogartha. Jednak nowej inscenizacji Mozarta - jak zwykle bywa z solidnymi i zasadniczymi prezentacjami - można wróżyć długi żywot na scenie.



Bronisław Tumiłowicz