nr 290,
  13-12-2010



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



7 grzechów głównych


Najtrudniej jest zrobić prosty spektakl, co widać po "Weselu Figara". Reżyser, scenograf i dyrygent popełnili wiele grzechów.

    Zgromadzono wszystkie ingrediencje, by premiera w Operze Narodowej zakończyła się sukcesem: arcydzieło Mozarta, jednego z najlepszych europejskich reżyserów, niemieckiego dyrygenta, który powinien czuć tę muzykę, świetnego scenografa i międzynarodowe grono wykonawców. A mimo to "Wesele Figara", komediowy klejnot operowy, który powinien skrzyć się od żartów, z każdą minutą coraz bardziej zasmuca.

Stało się tak, mimo że Keith Warner dał tu niejeden dowód profesjonalizmu. Śpiewaków potrafił zamienić w aktorów, żaden z nich ani przez minutę nie stoi bezczynnie na scenie. A jednak reżyser i jego partnerzy popełnili za dużo grzechów.

W "Weselu Figara" Warner chciał zachować XVIII-wieczny kostium, ale zrobić przedstawienie we współczesnym tempie. I zgubił go nadmiar pomysłów. Bohaterowie Mozarta przerzucają się szmatami i miotłami, wpadają do beczki z wodą, otwierają niezliczone ilości drzwi, rozstawiają i składają parawany. Traci na tym Mozart, geniusz komedii. Można zamienić "Wesele Figara" w farsę z przebierankami, ale nie wolno zapomnieć o muzyce - energetycznej, perlistej, ale czasami lirycznej i wzruszającej.

Mnogość gagów nie gwarantuje dobrej zabawy, gdy reżyserowi brakuje poczucia humoru. Najśmieszniejsze są zaś tu sytuacje wymyślone przez librecistę ponad 230 lat temu. Mimochodem otrzymaliśmy więc dowód na to, że "Wesele Figara" jest nieśmiertelnym arcydziełem.

Kiedyś ta opera szokowała frywolnością, każda jej scena przepełniona jest seksem, który i dziś nie wydaje się staroświecki. "Wesele Figara" to również komedia o próbach znalezienia partnerki na jedną noc, o seksualności nie do końca określonej. Kim bowiem jest i kogo pożąda nieletni Cherubin, a kto na niego ma ochotę? W warszawskim przedstawieniu Cherubin chętnie się rozbiera, Zuzanna pokazuje podwiązki, baraszkuje na łóżku z Figarem, ale nie ma w tym podniecającej atmosfery erotycznej. I niemal każdej scenie brakuje również wdzięku. Toporności dodał też spektaklowi scenograf Boris Kudlička. Pałac zbudowany z paździerzowych płyt przytłacza bohaterów. Jest ponury, jakby akcja rozgrywała się jedynie w suterenach. Finał zaś, w którym zamiast ogrodowych altan mamy splątane konary drzew, może być kompletnie niezrozumiały dla kogoś, kto "Wesele Figara" poznaje po raz pierwszy.

Niestety, są też przykre grzechy muzyczne. Dyrygent Roland Böer prowadzi przedstawienie nieuważnie, skupiając się na orkiestrze, śpiewacy muszą sobie radzić sami. Część z nich dodaje do takiej interpretacji liczne wady wokalne, a totalnym nieporozumieniem okazał się występ Austriaczki Vereny Gruz w roli Cherubina.

Nieliczne jasne punkty to interesujący występ Mariusza Godlewskiego (Hrabiego Almawiwy), a przede wszystkim Katarzyny Trylnik. Ale i jej nikt nie potrafił podpowiedzieć, by zbędnymi popisami nie psuła pięknej arii Zuzanny z IV aktu. Mozart wymaga lekkości, subtelności, ale również pokory, o czym powinni pamiętać śpiewacy i realizatorzy.



Jacek Marczyński