28-03-2012



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Kłopot z "Wojną i pokojem"


Doskonałe wykonanie, perfekcyjna muzyka i brzmienia petersburskiej orkiestry, pod wodzą Giergiewa, ale jakby w niesłusznej sprawie. Premierowa „Wojna i pokój” w warszawskiej Operze Narodowej nie zachwyca.

    Ten operowy teatr jest prawdziwą legendą, każda scena świata przywita go z otwartymi ramionami, bo wiadomo, wszystko będzie na najwyższym poziomie. Mowa o petersburskim Teatrze Marijskim (za komuny noszącym imię Kirowa), który po raz pierwszy zawitał do Polski. Od lat jego szefem jest najbardziej zapracowany dyrygent naszych czasów, posiadacz własnego samolotu, Walerij Giergiew.

Pełnię jego możliwości miała naszej publiczności zaprezentować monumentalna, bo czterogodzinna opera Sergiusza Prokofiewa „Wojna i pokój”, na podstawie powieści Lwa Tołstoja. Wybór był na pewno bardzo przemyślany: dzieło Prokofiewa jest interesujące muzycznie i wokalnie, ale jego rozmiary, choćby 72 sceniczne postaci, a w sumie około 500 wykonawców, muzyków, chórzystów, tancerzy, przekraczają możliwości zwykłego teatru operowego. Do tego potrzebny jest Marijski.

Prapremiera miała miejsce 1946 roku. Trudno oprzeć się paraleli między wojną z Napoleonem, i Hitlerem. Część pierwsza – pokojowa i miłosna jest nader udana, druga – wojenna i patriotyczna, razi schematycznością, przewidywalnością. Miłość i prywatny los z początku, ustępuje dziejom społeczności i bogoojczyźnianej propagandzie. Gdy w finale dokonuje się apoteoza feldmarszałka Kutuzowa, trudno się oprzeć wrażeniu, że to nie o nim śpiewają, a o generalissimusie Stalinie. A więc doskonałe wykonanie, perfekcyjna muzyka i brzmienia petersburskiej orkiestry, pod wodzą Giergiewa, ale jakby w niesłusznej sprawie. Dziwne, kłopotliwe uczucie.



Bogusław Deptuła