nr 78
  02-04-2012

i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Wojna czy Pokój


To nie jest wybitne przedstawienie. To nie jest nawet bardzo dobre przedstawienie, a jednak zostaje w pamięci, w głowie. I dudni.

    Opera „Wojna i pokój” Prokofiewa przywieziona z Teatru Maryjskiego z Petersburga do Warszawy (27 i 28 marca 2012) trwa, ze skrótami, ponad 4 godziny. To gigantyczny epicki fresk, w którym splata się historia mała (miło¶ć Nataszy Rostowej i Andrieja Bołkońskiego) z wielk± (najazd Napoleona na Moskwę w 1812 roku), natura człowieka (namiętno¶ć, zdrada, heroizm, podło¶ć) z natur± ¶wiata (wojna).

Prokofiew już w czerwcu 1941 roku (po niemieckiej agresji na Zwi±zek Radziecki) miał gotowy szkic libretta i cały zeszyt tematów muzycznych (pierwsze szkice pochodz± jeszcze z lat 30.). Prapremiera opery odbyła się 12 czerwca 1946 roku w Teatrze Małym w Leningradzie, ale nawet Nagrody Stalinowskie dla realizatorów w 1947 roku (a tytuł Ludowego Artysty RFSRR dla kompozytora) nie pomogły, kiedy od 1948 roku rozpoczęła się ideologiczna nagonka na Prokofiewa, po której, jak pisze historyk teatru Grzegorz Wi¶niewski, kompozytor „już się nie podĽwign±ł, ani jako człowiek, ani jako twórca” („w referacie wygłoszonym przez Chriennikowa poddano krytyce kolejne dzieła Prokofiewa, w¶ród nich nawet «Wojnę i pokój» (za «poważne wady» – jakie, nie skonkretyzowano”). Paradoksem jest jeszcze to, że Prokofiew zmarł 5 marca 1953 roku – w tym samym dniu, co gnębi±cy go w ostatnich latach Stalin. „7 marca na pożegnanie Prokofiewa w Domu Kompozytorów i pogrzeb na cmentarzu Nowodziewiczym najwięksi ówcze¶ni muzycy Rosji mogli się udać tylko w wypadku, je¶li pozwalał im na to rozkład dyżurów przy trumnie Stalina” (Wi¶niewski). Dzi¶ dzieło Prokofiewa wci±ż pozostaje żywe i podziwiane, pamięć o czynach Stalina choćby poza Rosj± wywołuje wci±ż strach.

Gdyby w Warszawie słuchać tylko tego, co Valery Gergiev potrafi wydobyć z tej póĽnej partytury Prokofiewa, z solistów (m.in. Alexei Markov jako Andriej Bołkoński, młodziutka Ekaterina Goncharova jako Natasza, Alexei Steblanko jako Bezuchow, Mikhail Kolelishvili w kilku rolach, bo postaci stworzył Prokofiew ok. 70) i chórów (w tym także artystów chóru Opery Narodowej), można by zaliczyć wieczór do bardzo udanych. Kilkakrotnie muzyka wstrz±snęła ¶cianami (sceny wojenne w czę¶ci drugiej), podrywała do tańca (sceny balowe w pierwszej), ale i budziła niekłamane wzruszenie (złamany walc w scenie pożegnania Nataszy i Andrieja w drugiej czę¶ci), zmuszała do wyciszenia bicia serca w nasyconym piano. Gergiev wie doskonale, gdzie s± w muzyce prawdziwe konfitury.

Ale opera to też teatr. A on – w inscenizacji Andrieja Konczałowskiego (tego od „Syberiady”, „Uciekaj±cego poci±gu” oraz „Tango i Cash”, prywatnie brata Nikity Michałkowa) i reżyserii Irkina Gabitova – przede wszystkim porażał schematyzmem. Je¶li Rosjanie, to dobrzy i bohaterscy, je¶li Francuzi – to Ľli, opijaj±cy się winem i gwałc±cy rosyjskie wie¶niaczki (dwie, na kilkunastu żołnierzy). Je¶li symbole rosyjskie, to u¶więcone i na podwyższeniu, je¶li francuskie, to wydrwione (czerwony kogut) i sponiewierane (flagi w ostatnim obrazie). Ten spektakl jest z jednej strony podtrzymaniem mitu o Matce-Rosji, z drugiej zbiorowym wołaniem o jej wielko¶ć. Kiedy patrzyłem, jak w finałowej scenie (didaskalia: „Droga smoleńska w zamieci. Odwrót wojsk francuskich”) wielki tłum z Kutuzowem na czele ¶piewa w sercu Warszawy najmocniej jak się da: „Hura! Dla Ojczyzny stoczyli¶my ¶miertelny bój. […] Obronili¶my krwi± Rosję swoj±. Obronili¶my nasz potężny kraj. […] Wróg starty w pył. Mocno się bili¶my o nasze szczę¶cie. Chwała Rosji nie ucichnie na wieki. […] Chwała OjczyĽnie, ¦więtej OjczyĽnie…”, to pomy¶lałem, że sztuka jest także po to, żeby pokazywać, jak może być, ale nie jak musi.

PS. Je¶li opera jest, jak mówi dyr. Waldemar D±browski, „miejscem sumy, na któr± pracuj± wszystkie nurty i żywioły kultur narodowych”, „w którym mówi się o kondycji czasu i ludzi w nim żyj±cych”, to naród, który zrodził „Wojnę i pokój” Prokofiewa/Tołstoja (a wcze¶niej choćby „Borysa Godunowa” Musorgskiego/Puszkina), to naród herosów, a ten, który zrodził „Pier¶cień Nibelunga” Wagnera, to naród gigantów. A jak nazwać naród, który zrodził operę, w której mężczyĽni boj± się zegara? Szlachetni przegrani?



Tomasz Cyz