28-03-2012



i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Imperialna potęga Rosji


Czterogodzinną inscenizacją "Wojny i pokoju" Sergiusza Prokofiewa, pokazaną polskiej publiczności w Operze Narodowej, Teatr Maryjski z Sankt Petersburga chciał podkreślić mocarstwowe aspiracje swego kraju, bo raczej nie własną pozycję w świecie nowoczesnej opery

    Intencje Prokofiewa, który w 1941 roku rozpoczął komponowanie opery według powieści Lwa Tołstoja, były jasne. Owszem, kierowała nim chęć przeniesienia na scenę arcydzieła literatury rosyjskiej, ale ta praca, prowadzona w latach walki z hitlerowskim najeźdźca, nabrała szczególnej wymowy.

W scenie wojennej narady marszałek Kutuzow zastanawia się, czy oddać Moskwę nieprzyjacielowi, śpiewając: „Rosja nie przywykła poddawać się, naród w walce obroni wolność. Przywrócimy spokój Ojczyźnie i pokój innym narodom". Słowa te odnosiły się wówczas nie tylko do wojny 1812 roku. A gdy w finale – po wypędzeniu Francuzów – lud rosyjski sławi swego wodza: „Prowadził nas feldmarszałek, prowadził do sprawiedliwej walki o nasz kraj", to wiadomo, że należałoby feldmarszałka zamienić na generalissimusa Stalina.

Ponad pół wieku po powstaniu „Wojny i pokoju" mistrz kina Andriej Konczałowski, inscenizując „Wojnę i pokoju" dla Teatru Maryjskiego uczynił wszystko, by ukazać niezłomnego ducha wielkiej Rosji i silę jego niezwyciężonego ludu. Część pierwsza widowiska, ukazująca miłosne rozterki bohaterów powieści Tołstoja, jest tylko wstępem do tego, co dzieje się później. Po scenie maszerują oddziały żołnierzy, toczone są armaty, łopocą sztandary: rosyjskie, rzecz, jasna, bo te zdobyczne francuskie są rzucane do stóp wodza.

Prokofiew napisał monumentalne dzieło, idąc zresztą śladami swoich poprzedników. Rosyjscy kompozytorzy wyspecjalizowali się bowiem w wielkich, operowych freskach historycznych, by wspomnieć arcydzieła: „Borysa Godunowa" i „Kniazia Igora". „Wojna i pokój" też do nich należy, ale w tej operze jest nie tylko rozmach, ale także subtelność i liryzm, co łatwo dostrzec w różnorodnej i pełnej niuansów tkance muzycznej. Dobrze, że nie zapomniał o tym Walery Giergiew prowadząc orkiestrę Teatru Maryjskiego.

Reżyser petersburskiego przedstawienia postawił zaś przede wszystkim na gigantomanię. Wykonawców na scenie są setki, Andriej Konczałowski wiedział jednak, po co to robi. Inscenizacja powstała w koprodukcji Teatru Maryjskiego z Metropolitan Opera w Nowym Jorku, gdzie odniosła ogromny sukces. Amerykanie lubią zaś wielkie super widowiska. „Wojna i pokój" jest wyjątkowa nie tylko dlatego, że Prokofiew rozpisał akcję z udziałem 72 postaci. W petersburskim spektaklu stała się ona jedynie ciągiem żywych obrazów, efektownych póz i tanich symboli. Mamy do czynienia z przeglądem stylów, które dawno wyszły z użycia w nowoczesnym teatrze operowym i także z tego względu obejrzenie widowisko Teatru Maryjskiego zapewnia wyjątkowe przeżycia.

Swą obecną potęgę Rosja buduje na bogactwie posiadanych surowców i podobnie czyni Teatr Maryjski, zadziwiając świat mnogością talentów, jakie ma do dyspozycji. Żaden inny teatr nie jest w stanie wystawić „Wojny i pokoju" wyłącznie własnymi siłami, zespół Walerego Giergiewa robi to bez problemu. Co więcej, w tak licznej obsadzie nie było słabych punktów, zaś ozdobą były kreacje Ekateriny Semenczuk (Hélene Biezuchowa), Aleksieja Stieblanko (Pierre Biezuchow) czy Aleksieja Markowa – zresztą zwycięzcy warszawskiego Konkursu Moniuszkowskiego w 2007 r., tu odtwarzającego rolę księcia Bołkońskiego. Gwiazdą wieczoru była zaś olśniewająca Ekaterina Gonczarowa jako Natasza Rostowa.

Artystów Teatru Maryjskiego można dziś spotkać we wszystkich najważniejszych operach świata. I to oni wraz z Walerym Giergiewem budują potęgę macierzystej sceny.



Jacek Marczyński