31-08-2008


i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Muzyka w prasie


    Daniel Cichy w "Tygodniku Powszechnym" (nr 32 z 10 sierpnia, Aidą na dachu) stara się podsumować miniony sezon operowy w Polsce. Inicjatywę tę wypada powitać ze szczerym aplauzem, bo należy do gatunku tych, które pomagają porządkować jeśli nie rzeczywistość samą, to przynajmniej jej obraz. Niestety, obraz, jaki maluje Cichy, nie jest ani wesoły, ani szczególnie kolorowy:

Smutny był to sezon dla wielbicieli opery. W Warszawie po szumnie zapowiadanym przez Janusza Pietkiewicza autorskim otwarciu sceny pozostał niesmak. Klęsk było sporo - Zabobon, czyli Krakowiacy i Górale w żenującej wizji Janusza Józefowicza, przyciężkawe Opowieści Hoffmanna Offenbacha, które przygotował Harry Kupfer, prowincjonalny Pan Twardowski Różyckiego czy nieudana Łucja z Lammermoor Donizettiego (reż. Michał Znaniecki).

W Krakowie miłą odmianą dla widzów skazanych na zakurzony repertuar była operetka Szymanowskiego Loteria na mężów, czyli narzeczony nr 69 w reż. Józefa Opalskiego. Ale już Dama pikowa Czajkowskiego, którą zrealizował Krzysztof Nazar, raziła scenograficzną topornością i reżyserską niekonsekwencją. Różnie bywało w Łodzi - nierówne premiery dzieł Czajkowskiego, Moniuszki, Offenbacha, Rossiniego, nie lepiej w Poznaniu, gdzie trwają awantury wokół dyrektora Sławomira Pietrasa.

Honor obroniła scena wrocławska. Obok superprodukcji - Borys Godunow w Hali Stulecia i Otello na wyspie Piasek, operowej klasyki - świetny Rigoletto w reż. Znanieckiego z rewelacyjnymi Aleksandrą Kurzak i Andrzejem Dobberem, sporo było muzyki współczesnej. Baletem Rękopis... Augustyna, operami Jutro Bairda, Kolonią karną Bruzdowicz, wizjonerskim, z rozmachem zrealizowanym przez Waldemara Zawodzińskiego Rajem utraconym Pendereckiego - Ewa Michnik wpisała się w chlubną politykę repertuarową teatrów światowych, których ambicją jest pokazywanie najnowszej muzyki.

Opera Wrocławska to najlepiej zarządzana instytucja kulturalna w Polsce. Konsekwentnie realizowana wizja teatru estetycznie otwartego i przyjaznego publiczności procentuje nie tylko podwyższaniem poziomu, przychylnością władz i mediów, ale także wymiernymi korzyściami finansowymi. Wypracowywane zyski -w ostatnim roku 6 mln złotych - stanowią finansowe zabezpieczenie gwiazdorskich produkcji z jednej strony, z drugiej umożliwiają inwestowanie w ryzykowne przedsięwzięcia artystyczne (jak choćby zaplanowane na 2010 r. prawykonanie "Pułapki" Krauzego do tekstu Różewicza).

Daniel Cichy nieco uwagi poświęca planom repertuarowym Opery Wrocławskiej, nie dosyć, że ambitnym, to w dodatku podawanym do wiadomości z wyprzedzeniem jeszcze nie praktykowanym w polskich teatrach operowych - sięgającym nawet półtora roku! Zaglądając na stronę internetową teatru możemy się dowiedzieć, że np. w maju 2009 pojawi się na wrocławskiej scenie nie grana dotychczas w Polsce Kobieta bez cienia, w październiku Opowieści Hoffmanna, a w grudniu Czarodziejski flet. Podobnie niekonwencjonalnie na tle polskiej codzienności operowej prezentują się cytowane w artykule poglądy szefowej Opery Wrocławskiej - Ewy Michnik:

"Muzycy powinni poznawać nowe dzieła, rozwijać się, zobaczyć jak pisał Szostakowicz, Berg, Schonberg, Baird, Penderecki. Badania wprawdzie pokazują, że widzowie średniego i starszego pokolenia są dość tradycyjni, ale młoda publiczność nie boi się nieznanych utworów."

Czasem bardziej "tradycyjni" od słuchaczy bywają muzycy, miejmy nadzieję, że nie w przypadku Opery Wrocławskiej, która już uzbierała sobie w repertuarze tyle dzieł współczesnych, że starczyło ich na sześciodniowy festiwal, który odbędzie się w drugiej połowie września.

Powracając do stołecznego Teatru Wielkiego Daniel Cichy sygnalizuje "lekkie drgnięcie" pod nową dyrekcją artystyczną Michała Znanieckiego.

Pierwszą premierą będzie długo oczekiwany Fausf Gounoda w reż. Roberta Wilsona (26 października). Pojawi się także Hrabina Moniuszki, którą muzycznie poprowadzi Michał Dworzyński, a inscenizację zrealizuje Laco Adamik. Jest nadzieja, że Znaniecki ściągnie do Warszawy brukselską inscenizację Medei Cherubiniego w reż. Warlikowskiego, a wczesnym latem sam wyreżyseruje Trubadura Verdiego z Ewą Podleś w roli Azuceny.

Pożyjemy, zobaczymy. Być może z przyjemnością. Choć nikt nam nie zagwarantuje, że będą to spektakle naszych marzeń. Jednak pomarzyć dobra rzecz. Nawiązując do obszernie tu cytowanego artykułu "Tygodnik Powszechny" na swej stronie internetowej umieścił wypowiedzi dwóch polityków-melomanów, którzy mówią o swoich operowych doświadczeniach i marzeniach. Profesor Leon Kieres, senator IV i VII kadencji, były prezes IPN jest wiernym bywalcem opery Wrocławskiej:

"W minionym sezonie byłem na wszystkich premierach operowych i baletowych Opery Wrocławskiej i byłbym niewdzięcznikiem, gdybym chciał w tej beczce miodu, odnaleźć łyżkę dziegciu. [...] Oczywiście, mam sporo operowych marzeń, ulubionych śpiewaków, których chciałbym usłyszeć we Wrocławiu, reżyserów, których inscenizacji jeszcze nie oglądałem. To kwestia pieniędzy, ale może uda się kiedyś zaprosić Renee Fleming, Annę Netrebko, Marię Guleghinę, Edytę Gruberovą czy Rumunkę Angelę Gheorghiu. Z męskich głosów czekam na tenorów Roberto Alagnię, Jonasa Kaufmanna, Juana Diego Flóresa i rosyjskiego barytona Dymitra Hvorostovskiego."

Profesor Grzegorz Kołodko, były wicepremier i minister finansów, prezentuje bardziej rzeczowe podejście:

"[...] naszą operę - Teatr Wielki - jej przyjaciele umiejscowić mogą w drugiej, a wrogowie muszą w trzeciej dziesiątce świata. Cieszę się, że gdy byłem wicepremierem-ministrem finansów, udawało się tak ustawiać budżet, by porządnie dofinansować tę instytucję. Bo dobra opera kosztuje. Z zainteresowaniem obserwuję rozmaite eksperymenty i bynajmniej nie wzburza mnie to, co w ostatnich sezonach widziałem w Warszawie. Wręcz odwrotnie. Można przecież wystawiać tradycyjne opery w zupełnie nieortodoksyjnej odsłonie, ale tylko wówczas, gdy treść i forma stanowią całość. Czego natomiast nie akceptuję, to majstrowania przy muzyce."

Zgadzamy się z Profesorem jak rzadko kiedy.