14-08-2006


Jestem przeciwnikiem rewolucji w operze



- Instytucje kultury powinny się rozwijać raczej w sposób ewolucyjny, a nie rewolucyjny. Ścinanie głów nie ma żadnego sensu. Zaproponowałem Mariuszowi Trelińskiemu współpracę reżyserską, cenię kilka spektakli, które zrobił. Natomiast wyraźnie mu powiedziałem, że nie widzę go jako dyrektora artystycznego - powiedział dyrektor Teatru Wielkiego - Opery Narodowej Janusz Pietkiewicz w "Poranku Radia TOK FM".



   Janina Paradowska: Wraca pan po latach na nieco inne stanowisko niż pan wcześniej piastował, poprzednio była to próba połączenia sceny teatralnej z operową. Na początku była wielka konsternacja w związku z pana powołaniem, że miał na tym stanowisku być ktoś inny, a przychodzi człowiek Lecha Kaczyńskiego.

Janusz Pietkiewicz: Przychodzi człowiek, który pokazał co potrafi zrobić w teatrze operowym. To obejmuje ponad tysiąc osób, kilkadziesiąt zawodów. To są plany na kilka lat, które powinny być wykonane, jeżeli mówimy o normalnie funkcjonującej operze europejskiej, tych planów nie ma. To jest cały konglomerat spraw związanych z substancją tego gmachu, jest to jedna z największych scen świata, a w stosunku do powierzchni gmachu jest w ogóle całkiem mała. Przestrzenie, budynki wokół, czerpnia wody w Ogrodzie Saskim, 150 tysięcy kilometrów korytarzy, 80 wind to problemy budynku, który dekapitalizuje się, gdzie spadają gzymsy. Trzeba bardzo dużo rzeczy zrobić. Wiem, że znam te wszystkie problemy. Wiem, że wracam teraz w inny sposób niż wtedy. Wtedy minister kultury namawiał mnie na przyjście przez ponad rok, czyli mogłem sobie wypracować koncepcję funkcjonowania programowego tej instytucji. Teraz przyszedłem dość nagle, przypuszczam, że minister po pewnych niepokojących sygnałach, po mimo, iż miał dyrekcję mianowaną na cztery lata, po prawie roku działalności zdecydował się jednak wkroczyć ostro do funkcjonującej opery i tę dyrekcję zmienić.

Janina Paradowska: Pan też jest po różnych przejściach, na początku mówiło się, że będzie pan dyrektorem telewizji, podobno tego prezydent Lech Kaczyński chciał, a teraz został pan dyrektorem opery. Pan wybaczy, ale mam takie wrażenie, jakby poszukiwano dla pana stanowiska.

Janusz Pietkiewicz: Jeżeli ja powiem, że trzydzieści kilka lat siedzę w kulturze i od 69 roku zawsze zajmowałem się tym, co teraz będę robić to trudno powiedzieć, żebym gwałtownie szukał stanowiska, które miałoby nagle załatwić jakieś moje problemy prywatne. Wróciłem do tego, co robiłem przez całe życie zawodowe i co bardzo lubię.

Janina Paradowska: A ten pomysł z telewizją to było tak na żarty? Mam taki plik wycinków prasowych, które właściwie już pana opisują jako prezesa telewizji. Jak to z tą telewizją było?

Janusz Pietkiewicz: Wszyscy wiemy ile kontrowersji i komentarzy budzi obsada tego stanowiska i funkcjonowanie tej instytucji. Jest to instytucja dość dziwna w warunkach wolnego rynku, bo ciągle utrzymuje mocną pozycję, jeżeli chodzi o oglądalność i zasięg odbioru. Inaczej jest w innych krajach, które kilkanaście lat temu przeszły zmiany demokratyczne. Także jest to instytucja ważna. W niej kultura odgrywa zasadniczą rolę. Ponieważ w moim życiu zawodowym łączę sprawnie stronę menedżerską, bo skończyłem studia ekonomiczne i stronę kulturalną, bo jestem muzykiem amatorem i siedzę w kulturze ponad 30 lat, to tym, którzy mi to stanowisko proponowali wydawało się być może, że nadaję się na połączenie tych dwóch światów.

Janina Paradowska: To pan odmówił, czy z pana w końcu zrezygnowano?

Janusz Pietkiewicz: Ja postawiłem pewne warunki organizacyjne i one, jak się okazało, były nie do przyjęcia, bo optowałem za tym, co się teraz stało w teatrze, za mocnym jednoosobowym kierownictwem.

Janina Paradowska: Czyli nie chciał pan mieć żadnego układu politycznego?

Janusz Pietkiewicz: Taka chyba była główna przyczyna. Przez ponad pół roku mówiłem, że uważam, że powinna mnie wybierać stara rada nadzorcza telewizji, która ponieważ była z innego układu, byłaby apolityczna. Chciałem, żeby ta rada powołała mnie jako fachowca, a nie jako człowieka od polityki. Stawiałem sprawę jasno, że szef telewizji powinien być jednoosobowym władcą tej instytucji, żeby wprowadzić zasadnicze, strukturalne zmiany.

Janina Paradowska: Jaką sytuację mamy w tej chwili w operze? Pierwsze komentarze po pana nominacji były takie: Kazimierz Kord spakował się i wyjechał, Mariusz Treliński, dotychczasowy kierownik artystyczny mówi, że wszystkie plany się zawaliły i że to w ogóle skandal. Jak jest dzisiaj?

Janusz Pietkiewicz: Prawdziwym powodem dymisji dyrektora Korda, wielkiego muzyka i przez 24 lata szefa Filharmonii Narodowej, wielkiego twórcy opery...

Janina Paradowska: Fantastycznie prowadzi orkiestrę, nie zagłusza śpiewaków.

Janusz Pietkiewicz: Powodem jego rezygnacji, który on podkreślił w swoim komunikacie wysłanym do PAP-u tydzień temu, było głosowanie wszystkich pracowników opery. Oni byli zdesperowani, ponieważ nie słuchano ich głosów przez dłuższy czas i postanowili przeprowadzić coś, co w Polsce było w ogóle unikalne i nie umiem się do tego nawet ustosunkować, bo uważam, że nie powinno się takich rzeczy robić, ale przeprowadzono referendum, pod nadzorem notariusza. Na 1100 osób głosowało prawie 800, to głosowanie doprowadziło do tego, że z czterech członków dyrekcji jeden dostał 90% na nie, kolejny dyrektor 91% głosów za odejściem, jeżeli chodzi o dyrektora artystycznego, to 89% osób głosowało za jego odejściem, a dyrektor Kord dostał...

Janina Paradowska: Takie głosowania wszystkich pracowników w instytucjach artystycznych budzą we mnie podejrzliwość.

Janusz Pietkiewicz: U mnie też, byłem w ogóle przerażony, że do czegoś takiego doszło. Ale potem wyjaśniono mi, bo rozmawiałem z różnymi ludźmi, którzy proponowali mi tą pracę, że to była desperacja, bo nie wysłuchiwano głosów, które mówiły o niebezpieczeństwie dla organizacji tej instytucji, to się na to zdecydowano. Dyrektor Kord stwierdził, że skoro dostał niewiele ponad 50% głosów na nie, a pozostali członkowie dyrekcji 90%, to nie mają mandatu na prowadzenie tej funkcji.

Janina Paradowska: A o co chodziło, czemu się tam nie dało pracować? Po co to referendum było? Co się tam takiego działo? Spektakle były fantastyczne, jestem miłośniczką opery, więc chodzę na każdą premierę i wszystko mi się bardzo podobało.

Janusz Pietkiewicz: Stwierdzono, że instytucja źle funkcjonuje, że dyrekcja prowadzi zarządzanie operą w kierunku katastrofy funkcjonalnej, że ta instytucja funkcjonuje zbyt wokół promocji jednej osoby, bardzo ambitnego człowieka, a nie służy interesom sceny narodowej. Trochę przypomniało mi to referendum przeciwko wielkiemu mistrzowi batuty i dyrektorowi w La Scali Ricardo Muti, po 18 latach 90% pracowników stwierdziło, że nie mogą wspólnie z nim tworzyć muzyki, albo on, albo my. Jestem przeciwny takim referendom, uważam, że jednoosobowe władztwo w takich instytucjach, jest podstawowym warunkiem, inaczej się nie da takiej instytucji prowadzić, zresztą taki jest duch ustawy o podstawowej działalności kulturalnej. Dyrektor Kord stwierdził, że nie mają mandatu moralnego, żeby dalej sprawować tą funkcję, złożył dymisję, żeby przyspieszyć jakieś decyzje personalne, organizacyjne. Przypominam, że instytucja funkcjonowała od marca bez dyrektora naczelnego.

Janina Paradowska: Co z Mariuszem Trelińskim? To jest jednak twarz tej opery, to są wielkie spektakle, zresztą w współpracy międzynarodowej i wielkie nazwiska. Kończycie współpracę?

Janusz Pietkiewicz: Mariusz Treliński odbył ze mną tylko rozmowę przez telefon, unikał na razie spotkania i pojechał na dwutygodniowy urlop. Jestem z nim umówiony na spotkanie pojutrze. Jestem przeciwnikiem rewolucyjnych zmian w instytucjach kultury, które powinny się rozwijać raczej w sposób ewolucyjny, a nie rewolucyjny. Ścinanie głów nie ma żadnego sensu. Zaproponowałem mu współpracę reżyserską, cenię go w zakresie reżyserskim, szczególnie kilka spektakli, które zrobił. Natomiast wyraźnie mu powiedziałem, że nie widzę go jako dyrektora artystycznego.

Janina Paradowska: A kogo pan widzi jako dyrektora artystycznego?

Janusz Pietkiewicz: Sugerowałem zmiany w statucie, opierając się na doświadczenia La Scali i kilku innych teatrów operowych, żeby jednak muzyka była punktem wyjścia. Minister kultury z tym się zgodził i wpisaliśmy w statut, że dyrektor artystyczny musi być znaną postacią w świecie artystycznym, ale przede wszystkim musi mieć wykształcenie muzyczne, podobnie dyrektor muzyczny, który został wpisany jako stanowisko w statucie, nie było tego dotąd.

Janina Paradowska: Ma pan już jakieś konkretne nazwiska?

Janusz Pietkiewicz: Prowadzę rozmowy, ale nie chcę o tym mówić przed rozmową z panem Trelińskim. Sprawa jest jasna, bo powiedziałem, że jako dyrektor artystyczny nie, ale reżyser tak. Będziemy układać nasze warunki współpracy. Dla mnie i dla wszystkich pracowników opery najważniejszy jest artystyczny interes instytucji.

Janina Paradowska: Z pana przyjściem wiążą się obawy wyrażane przez recenzentów muzycznych, że Mariusz Treliński bardzo unowocześnił operę, a pan woli taką operę tradycyjną. Jeżeli ona będzie tradycyjna, to będzie nudna, anachroniczna po tym, co miało miejsce w ostatnich latach.

Janusz Pietkiewicz: Jestem przeciwnikiem wprowadzania przebrzmiałych brutalistów w teatrze dramatycznym.

Janina Paradowska: Kto to są przebrzmiali brutaliści?

Janusz Pietkiewicz: Jeżeli mówimy o tych wszystkich scenach dość odważnych jeżeli chodzi o goliznę, o zohydzaniu języka scenicznego, pokazywaniu ciemnych stron ludzkiej natury, trzymane przez aktorów niedawno za ogony szczury, czy stawianie toalety na scenie, kopniaki, fikołki.

Janina Paradowska: Mówi pan o inscenizacji Mozarta?

Janusz Pietkiewicz: Między innymi. Jeżeli takie rzeczy wprowadzamy na scenę narodową, to jestem temu przeciwny. Jeżeli dopisuje się teksty do arcydzieł operowych, w tej inscenizacji zostały dopisane teksty do libretta "Zaczarowanego fletu". Przepraszam, ale to na żadnej scenie operowej, narodowej nie ma miejsca i nie powinno mieć miejsca. To są przedsięwzięcia festiwalowe, liczy się na szybko, medialny sukces dwóch premierowych spektakli, natomiast wpisanie tego do repertuaru jest sprawą wątpliwą.

Janina Paradowska: Przyznam, że "Czarodziejskim fletem" też nie byłam zachwycona, ale "Potępieniem Fausta" tego samego reżysera, Achima Freyera byłam urzeczona.

Janusz Pietkiewicz: Zgadzam się, to jest znana postać w świecie operowym. Ja też widziałem kilka inscenizacji, ale głównie oglądałem je na biennale w Wenecji, natomiast mało teatrów odważyłoby się wpisywać jego inscenizacje do repertuaru. "Potępienie Fausta" jest tak kosztowną inscenizacją, że trzeba dopłacać do tego koło stu tysięcy złotych. Nie wiem czy kogoś na to stać na co dzień. To są przedsięwzięcia, które ładnie wyglądają na premierach, w kilku recenzjach, a ta instytucja musi żyć.

Janina Paradowska: Jaka będzie Opera Narodowa pod dyrekcją Janusza Pietkiewicza?

Janusz Pietkiewicz: Jeżeli pani powie, że opera wiedeńska jest nudna, albo że La Scala jest nudna, albo Metropolitan.. Tam tak szokujących spektakli nie ma, a mimo wszystko są to teatry, które świadczą o potędze dzisiejszej sztuki operowej, na których ja bym się chciał wzorować.

Janina Paradowska: Poprzednio się mówiło, że lubi pan operę włoską, reżyserów rosyjskich, to są pana wzorce?

Janusz Pietkiewicz: Chciałbym pokazać różne sposoby tworzenia teatru operowego, żeby dyrektor artystyczny odpowiadał głównie za stronę wokalną. Chcielibyśmy, żeby opera była szkołą mistrzowskich interpretacji, mocnym centrum edukacji publiczności i młodzieży artystycznej reżyserów, dyrygentów, śpiewaków. Szukam dyrektora artystycznego, myślę, że już go mam, głównie wśród kogoś kto się zna na głosach.

Janina Paradowska: Kiedyś się mówiło o Karczykowskim.

Janusz Pietkiewicz: Między innymi, z nim też rozmawiam. Chcieliśmy współpracować 10 lat temu, ale przerwano naszą współpracę. Jest to wybitny fachowiec wokalny i artysta, który zna od kuchni funkcjonowanie teatrów operowych.

Janina Paradowska: A zaplanowane premiery będą zrealizowane?

Janusz Pietkiewicz: Nie cierpię rewolucji, wszystkie spektakle zaplanowane na wrzesień, październik...

Janina Paradowska: "Orfeusz i Eurydyka", "Kopciuszek"..

Janusz Pietkiewicz: Jeżeli chodzi o "Orfeusza i Eurydykę" to znając funkcjonowanie teatru operowego jestem przerażony sposobem przygotowanie tego. Żadne umowy nie są podpisane, nie ma projektu scenografii, kostiumów, jeśli mówimy o dużej grudniowej inscenizacji, to powinno być dawno zamknięte. Jestem zdziwiony, że od strony medialnej mówi się, że mamy, a od strony kuchennej te rzeczy nie są załatwione. Wszystkie spektakle normalnie zaplanowane w sezonie absolutnie podtrzymuję, łącznie ze współpracą z dyrektorem Kordem, który jako bzdurę określił informację, że na znak protestu przeciwko mojemu przyjściu złożył dymisję.

Janina Paradowska: A pierwsza pańska premiera?

Janusz Pietkiewicz: To są wspólne plany. Chcę przypomnieć "Rigoletto", od dwunastu lat jest to sztandarowy spektakl w La Scali. Dostaliśmy prawa do tego spektaklu bezpłatnie od La Scali. To jest jeden z najpiękniejszych spektakli, chcę go przywrócić. Potem chcę znaleźć kilka rzeczy, które leżą w magazynach i podtrzymać z jedną, czy dwie premiery zaplanowane przez poprzednią dyrekcję. Ale o tym muszę porozmawiać z panem Trelińskim.

Janina Paradowska: Jako wielbicielka opery życzę powodzenia, jestem bardzo przywiązana do tej sceny i do tego teatru i nie chciałabym, żeby było źle.



Rozmawiała Janina Paradowska


    strona główna     artykuły prasowe