nr 2/08.01, 09-01-2006


i n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o ri n f o c h o r



Rzeka cudów


Otwarcie operowego cyklu Terytoria w Teatrze Wielkim.

     Dziwny tytuł ma ta opera Benjamina Brittena: "Curlew River". Polski przekład niczego nie wyjaśnia: "Rzeka ptaka kulika". Kulik nie jest ptakiem przynoszącym jakieś symboliczne skojarzenia. Pewnie chodziło o nazwę miejsca, ale trudno nie drapać w poszukiwaniu ukrytych znaczeń, gdy chodzi o utwór tak bardzo nafaszerowany symboliką.

Dzieło należy do trzyczęściowego cyklu paraboli kościelnych. Powstało po tym, jak Britten zetknął się z teatrem no i uległ fascynacji tym gatunkiem. Stworzył dzieło małe, ale nasycone uroczystą wzniosłością. Zamknął w muzyce rytuał przejścia, które dokonuje się w symbolicznej przestrzeni przeciętej przez rzekę. Ta rzeka oddziela świat żywych od świata umarłych, przestrzeń racjonalnego porządku od przestrzeni cudów, królestwo Wschodu od królestwa Zachodu. Oddziela też świat zdarzeń teatralnych od misterium, w które wejść można tylko po jej przekroczeniu.

Tematem opery Brittena jest poszukiwanie grobu zaginionego syna przez oszalałą kobietę. Wyprawa do pobliskiego, słynącego cudami grobowca będzie pielgrzymką, którą odbędą mnisi, na użytek misterium przebierający się w stroje pielgrzymie. Nieżyjący chłopiec był chrześcijaninem; porzucony przez mężczyznę, z którym podróżował, zmarł nad brzegiem rzeki. Cudowny grobowiec przywróci rozum szalonej matce. Sam chłopiec ukaże się i obdarzy wszystkich swym cudownym śpiewem. Stan łaski zostanie przywrócony i misterium będzie mogło się skończyć.

Prosta inscenizacja Axela Weidauera podporządkowana jest przede wszystkim charakterowi muzyki. Niemal reliefowa scena, właściwie pozbawiona głębi, oddaje charakter miejsca. Jesteśmy gdzieś nad brzegiem płynącej przed nami rzeki. Wszystko toczy się w ogromnym spowolnieniu. Nabiera poprzez majestatyczne tempo wymiaru rytualnego, właściwie nieziemskiego. Mnisi, a potem pielgrzymi sprawiają wrażenie unoszących się lekko ponad ziemią. Stają przy podium umieszczonym w poprzek sceny. Przebierają się w stroje konieczne do odprawienia misterium, przypominające krojem kimona. Jeden z mężczyzn zakłada kobiecą maskę, która zakrywa górną część twarzy. Maska ozdobiona jest włosami, splątanymi długimi włosami szalonej kobiety. Jej nieruchomość znakomicie podkreśli rys szaleństwa postaci.

W warszawskiej inscenizacji, która porywa spokojem i, przywracając widzów ciszy, oddaje ich stanowi łaski, irytuje jedna tylko rzecz. Pojawiający się zza grobu widmowy chłopiec, który ukazuje się w głębi sceny w wątpliwej konstrukcji będącej czymś pośrednim między otwartym grobowcem a obramieniem ołtarzowej niszy - nie śpiewa. Jego pieśń odtwarzana jest z taśmy. To wielkie rozczarowanie. Pewnie taśma miała nadać jego głosowi nienaturalne, dziwne, zagrobowe brzmienie, a jednak nic z tego nie wyszło. Taśma pozostała taśmą. Świetnie wypadli za to pozostali śpiewacy, zwłaszcza Jacek Laszczkowski, który w premierowej obsadzie wykonał tenorową partię Szalonej Kobiety.

***

Kontemplacyjna opera Brittena rozpoczęła nowy cykl Teatru Wielkiego - Terytoria. Ma on służyć poszukiwaniom i eksperymentom, prezentacji opery współczesnej. Pełnego rozmachu Terytoria nabiorą po Nowym Roku. Wysoki poziom inscenizacji i wykonania kolejnych premier narodowej sceny operowej (wyjątkiem balet "Spartakus" odziedziczony, zdaje się, po poprzedniej dyrekcji) świadczy o tym, że teatr pod artystyczną dyrekcją Mariusza Trelińskiego staje się obietnicą coraz większych przeżyć artystycznych. Opera przestaje być zaakceptowaną przez wszystkich konwencją i dyżurnym towarem na elegancki wieczór. Staje się żywym teatrem.

Terytoria zresztą pomyślane zostały tak, by przywrócić rangę reżyserii operowej, która przecież nie polega tylko na opracowaniu wejść i wyjść solistów, ale przede wszystkim na zinterpretowaniu tematu. Z góry można się spodziewać, że buczeć zaczną ci, którzy do opery chodzą w poszukiwaniu nieskalanego patosu. Ale wiele wskazuje na to, że jest szansa przywrócenia życia i gorącej dyskusji temu miejscu, które co jakiś czas próbuje wznieść się ponad ciężkie stare dekoracje.



Piotr Gruszczyński


    strona główna     recenzje premier