04-07-2006


Mozart z seksualnym motywem






     Kompozycje Mozarta są arcydziełami, wytworami geniusza tworzącego piękno. W utworach Bacha, Mozarta, Chopina piękno sięga absolutu. Każdy wykonawca, nawet najbardziej utalentowany, w obliczu tego piękna staje bezradny. Pytanie, jak je ukazać odbiorcy, nie jest zwykłym pytaniem, lecz olbrzymim problemem. Kto może się z nim zmierzyć? Jedynie artysta z pokorą pochylający się nad arcydziełem i jego twórcą...

Realizatorzy Czarodziejskiego fletu w warszawskim Teatrze Wielkim-Operze Narodowej pokory takiej nie wykazali. Wprost przeciwnie, jak w krzywym zwierciadle genialną operę zniekształcili, robiąc jakieś odniesienia do współczesności, ubierając bohaterów w dziwne kostiumy wynaturzające postacie i każąc im biegać w pepegach.

Importowany z Niemiec reżyser, projektant dekoracji, kostiumów i masek w jednej osobie, Achim Freyer, pod postacią dziwności chciał chyba ukryć uwiąd twórczy, wiedząc, że Mozartowi i tak nie dorówna. Mieliśmy więc operę Mozarta w dwóch warstwach: teatralnej i muzycznej. Teatralna się nie obroniła, muzyczna - siłą geniuszu Mozarta pozostała tym, czy chciał kompozytor, by była. Jeśli się zamknęło oczy, można było poddać się działaniu muzyki, którą właśnie z pokorą kreował Kazimierz Kord; można było też zachwycić się chórem, przygotowanym przez Bogdana Golę. Gorzej było z solistami. Partii Królowej Nocy już chyba nikt nie zaśpiewa tak, jak ongiś Zdzisława Donat, podziwiana w tej roli przez cały świat!

A gdzie ów seksualny motyw u Mozarta, wskazany w tytule? A jakże! Był! — na afiszu opery, gdzie wśród bohomazów domorosły artysta umieścił fallusa. Co tym sposobem chciał wyrazić, nie wiadomo. Arcydzieło Mozarta mogło, być widowiskiem przenoszącym słuchacza i widza w świat piękna. Szkoda, że takim nie było. Zmarnowano szansę kolejną.

Budynek Teatru Wielkiego opuszczałem ze smutną myślą, dlaczego szasta się pieniędzmi bez umiaru w imię iluzorycznej sztuki?



Jan Witkowski


    strona główna     recenzje