4 IV 2006 |
Dwaj słynni tenorzy i reszta
Sukces odnotował już przed oficjalną inauguracją. Różnie można oceniać dyrygenckie umiejętności Placida Domingo, ale ten koncert z udziałem Piotra Beczały był wydarzeniem Wykonanie "Requiem" Giuseppe Verdiego pod batutą słynnego tenora zaplanowano na 2 kwietnia i umieszczono w programie 10. Wielkanocnego Festiwalu Beethovenowskiego wiele miesięcy temu. Szczególny charakter tego dnia, a także samego utworu, sprawił, że koncert został włączony do warszawskich uroczystości rocznicy śmierci Jana Pawła II, a festiwal oficjalnie rozpoczął się dzień później. Ale do tego wieczoru w Operze Narodowej warto wracać i lepiej to czynić z pewnego dystansu, bez wzruszeń towarzyszących owej szczególnej niedzieli. Placido Domingo nie jest ani pierwszym, ani ostatnim artystą, który postanowił też zostać dyrygentem. Ale nowy fach uprawia wyłącznie w spektaklach operowych, bo w tej dziedzinie ma wiedzę, doświadczenie i niekwestionowany autorytet. Dlaczego zatem zdecydował się poprowadzić także "Requiem" Verdiego? Odpowiedź jest prosta - ta msza żałobna włoskiego kompozytora ma wiele cech zbieżnych z jego dziełami operowymi. I udowodnił to prowadząc w Warszawie Orchestra Filarmonica Arturo Toscanini z Parmy oraz chór naszej Opery Narodowej. Od pierwszej części "Requiem", kiedy zamiast modlitewnego skupienia muzyka od razu nabrała dramatycznego wyrazu, wiadomo było, iż będziemy mieli do czynienia z rodzajem wokalnego teatru. Placido Domingo poprowadził całe dzieło w nader energicznym tempie, nie troszcząc się zbytnio o cyzelowanie szczegółów, zadbał natomiast o to, by "Requiem" przepełniły wyraziste, czasem wręcz operowo przerysowane emocje. Ten rodzaj interpretacji, choć daleki od doskonałości, ma jednak pewne zalety. Placido Domingo pokazał, że każde solo czwórki śpiewaków jest rodzajem arii i nie stoi to w sprzeczności z intencjami kompozytora. Tyle tylko, że trzeba mieć wykonawców świetnie czujących styl opery Verdiego. Włoszka Adriana Damato (sopran), Amerykanka Marianne Cornetti (mezzosopran) i Rosjanin Jewgjenij Nikitin (bas) tylko częściowo sprostali takim wymaganiom. Prawdziwym wydarzeniem był natomiast występ Piotra Beczały, który udział w "Requiem" przyjął w nagłym zastępstwie. W ten sposób polski tenor, który święci triumfy na światowych scenach, pojawił się wreszcie w kraju. I całkowicie zdystansował partnerów, dając przykład pięknego włoskiego stylu śpiewania, z żarliwością ani przez moment nieprzerysowaną. Organizatorowi festiwalu - Stowarzyszeniu Ludviga van Beethovena - należy się uznanie za to, że zdołał pozyskać nie tylko Placida Domindo, ale i Piotra Beczałę. Występ takich artystów stanowi dobrą zapowiedź tegorocznych festiwalowych, koncertów. Wczorajszy, pierwszy oficjalny dzień 10. Wielkanocnego Festiwalu Beethovenowskiego pokazał, że możemy spodziewać się wielu atrakcji. Będzie więcej niż w latach ubiegłych muzyki kameralnej, zagranej w niebanalnych składach przez muzyków. Popołudniowy koncert w Zamku Królewskim zgromadził artystów różnych pokoleń, wśród których najznakomitsze nazwiska to Han-Na Chang i Arto Noras (wiolonczele). Wraz z nimi kwintety Schuberta i Zarębskiego zagrali: skrzypaczki Chee-Yun i Patrycja Piekutowska, Nobuko Ima (altówka) oraz gwiazda Konkursu Chopinowskiego z 2000 roku, Mihaela Ursuleasa. Wieczorem z programem mozartowskim wystąpił Barry Douglas i jego orkiestra Camerata Ireland. Irlandzki pianista to stały gość festiwalu beethovenowskiego, ale dyrektor Elżbieta Penderecka podkreśla, że na 10. edycję tej imprezy chciała zaprosić jej wiernych przyjaciół. |
strona główna recenzje premier |