7 I 2006



Wozzeck mieszka obok nas



Ta premiera jest sukcesem reżysera Krzysztofa Warlikowskiego i dyrygenta Jacka Kaspszyka. Szkoda, że ich intencje za rzadko się spotykają


Zabrakło doprawdy niewiele, by nowy "Wozzeck" w Operze Narodowej stał się niekwestionowanym wydarzeniem artystycznym. Ale i tak pamięć o tej premierze przetrwa dłużej niż jeden sezon. Jest bowiem dobitnym dowodem na to, że opera nie jest sztuką zwróconą ku przeszłości, a mądrze zinterpretowane utwory, stworzone w minionych stuleciach, ukazują obraz naszego świata.

Na wielką operową scenę Krzysztof Warlikowski przeniósł cały arsenał teatralnych środków, stosowanych w inscenizacjach dramatów, oraz problemów, o których ciągle rozmawia z widzem. W "Wozzecku" skomponowanym przez Albana Berga 85 lat temu do XIX-wiecznego tekstu Georga Büchnera odnalazł sprawy, z którymi borykamy się dzisiaj. Potwierdza to już wstęp do przedstawienia, gdy z tyłu sceny wyświetlony zostaje opis szczegółów zbrodni, jaką popełnił tytułowy bohater. W niczym nie odbiega on od informacji o brutalnych morderstwach podawanych przez dzisiejsze media.

Wozzeck jest dla Warlikowskiego człowiekiem przeraźliwie samotnym. Próbuje znaleźć miejsce w świecie, który go odrzuca, ale jednocześnie nie chce zaakceptować jego reguł. Jest to świat pozbawiony wartości moralnych, zmaterializowany i wykorzystujący człowieka do granic możliwości. Inni sądzą, iż są lepsi, ale dlatego, że jest obok nich Wozzeck - słabszy, bezradny i bezbronny. Taki życiowy outsider to bohater naszych czasów, człowiek, którego spotykamy na ulicy, może mieszka obok nas. I jakże często jedynym wyjściem dla niego pozostaje bunt prowadzący do tragedii.

Siłą opery Berga jest to, że nie ogranicza się do suchego pokazania faktów, ale pokazuje, jak bohater tonie. Być może popada w obłęd, ale owe szalone wizje są raczej ostatnią jego próbą obrony przed realnymi doświadczeniami. Również Warlikowski doskonale łączy to, co rzeczywiste, z tym, co wyimaginowane, zrodzone w głowie Wozzecka. W tych właśnie momentach jego spektakl ma ogromną siłę emocjonalną.

Wyrazista koncepcja inscenizacyjna ma wszakże jedną wadę. Jest bardziej interpretacją dramatu Büchnera, niż opery Berga stworzonej na jego kanwie. A wielkość "Wozzecka" polega właśnie na tym, że tragedia prostego człowieka została opisana tu przez muzykę. Wszystkie jej krótkie sekwencje, tworzące w sumie precyzyjną konstrukcję, mają swój cel dramatyczny. Reżyser jakby tego nie dostrzegał, zbudował spektakl we własnym rytmie, często odmiennym od tego, co proponuje Berg. Liczne pomysły wzbogacające sceniczną akcję spychają na drugi plan muzykę, która ma być jedynie dodatkiem dla teatru.

Tymczasem Jacek Kaspszyk wnikliwie odczytał partyturę Berga. To, co zaproponował z orkiestrą, jest wartością samą w sobie, której nie wolno przegapić. W momentach, gdy następuje zgodne spotkanie reżysera i dyrygenta - choćby w finale II aktu - spektakl dobry staje się dziełem wybitnym. Dlatego tak wielkie wrażenie wywiera przedostatni obraz, kiedy reżyser ukrywa się za muzyką, na pustej scenie oświetlając jedynie niemą twarz umierającego Wozzecka. Zasługą Krzysztofa Warlikowskiego jest także staranna praca z solistami. I choć nie każdy z nich radzi sobie z tym, co powierzył mu kompozytor, powstało wiele bardzo dobrych ról aktorskich. Przede wszystkim sam Wozzeck w wykonaniu Matteo de Montiego, choć obok Hauptmanna (Paweł Wunder) jest to najsłabsza wokalnie postać. Najpełniejsze kreacje zaś stworzyli Ryszard Minkiewicz (Andres), Paweł Izdebski (Doktor), a przede wszystkim Wioletta Chodowicz jako naznaczona tragicznym piętnem Maria.

Kiedy Wozzeck zamorduje Marię i sam zginie, na scenie zostanie ich syn z kolegami. Dzieci są nieustannie obecne w spektaklu Warlikowskiego. Czy i one, żyjące w tym okrutnym świecie, są skazane na równie nędzny los?






    strona główna     recenzje premier